Ludzie i Bestie - początek historii

Jest nudne niedzielne popołudnie. Od rana padał deszcz. Pogoda była do niczego. Tradycyjnie tego dnia w domu była cała rodzina. Wspólnie zjedliśmy obiad, a była to jedyna okazja, gdzie wszyscy zasiedliśmy przy stole. Na co dzień, każdy z nas miał swoje życie praca, dzieci i swoje sprawy. Mieszkałem w tym samym bloku co rodzice tylko piętro wyżej, miałem dwóch braci i każdy mieszkał w innych miejscowościach.
Ja, jak każdej niedzieli, szedłem po obiedzie do swojego mieszkania. Strasznie męczył mnie hałas, brat miał już dwójkę małych synów, a oni robili więcej hałasu, niż kibice na boisku. Starszy brat próbował ich uciszać, kiedy z ojcem oglądali sportowe widowisko w telewizji. Mama z bratową i najmłodszym z braci rozmawiali przy kawie w kuchni o tematach, które kompletnie mnie nie interesowały, już nie wspominając, że sam nie wiedziałbym jak je ugryźć, by się odezwać. Poszedłem zatem do siebie, wszedłem do pokoju zapaliłem papierosa i włączyłem swój telewizor. Jak zwykle nic ciekawego nie znalazłem na wielu kanałach. Zastanawiałem się po jaką cholerę zdecydowałem się na telewizję satelitarną, skoro i tak nic w nich nie było do obejrzenia, wciąż te same filmy, głupie telenowele, czasem puszczą coś ciekawego w formie reality show lub dobrego filmu czy serialu. W końcu po wielokrotnym skakaniu po kanałach zdecydowałem się na program przyrodniczy. Pokazywali właśnie relację z jakiejś wycieczki na żywo. Było to safari, grupa ludzi fotografowała zwierzęta sawanny i zachwycała się nimi. W zasadzie nic specjalnego, choć często w takich sytuacjach chciałbym być na ich miejscu. Oglądać dzikie zwierzęta na wolności. Jako mały chłopiec po obejrzeniu jednego z podobnych programów chciałem zostać takim naukowcem co bada je na wolności jeździ po świecie i odkrywa nowe gatunki. Wtedy miałem 28 lat i jedyne co miało jakikolwiek związek z pracą ze zwierzętami to fakt, że udało mi się otrzymać etat wolontariusza w miejscowym małym zoo. Choć głównie przygotowywałem posiłki dla podopiecznych i sprzątałem wybiegi, czasem zdarzało mi się wcieli w rolę przewodnika wycieczek i zanudzałem zwiedzających swoją wiedzą o naszych lokatorach i naszej pracy w zoo. Dzieciom te informację się podobały, ale zazwyczaj do czasu zobaczenia małpiego gaju, naszego placu zabaw, zaś dorośli słuchali mnie z różnym efektem. Po pięciu latach pracy znałem zoo lepiej niż własne mieszkanie i podobało mi się towarzystwo jego mieszkańców, a wycieczki choć rzadko udawało mi się ich prowadzić, tylko w przypadku nieobecności etatowego przewodnika wycieczek, wychodziły mi coraz lepiej i udawało mi się docierać do zwiedzających częściej.
Wracając do niedzielnego popołudnia, miałem już zmienić kanał, kiedy ujrzałem dziwną scenę. Na drodze, którą jechali, stanął im lew. Oczywiście ludzie w samochodzie zaczęli wzdychać z zachwytu, po pewnym czasie kierowca powoli ruszył do przodu, ale zwierzę nawet nie drgnęło tylko wciąż wpatrywało w się samochód. Wtedy kierowca zatrąbił, lew jednak nadal stał nieruchomo. Kamera zrobiła zbliżenie na lwa i było w nim coś nienaturalnego. Niby wszystko było w porządku, ale jego spojrzenie było jakieś dziwne, takie ludzkie pełne nienawiści. Choć mogło mi się tylko tak wydawać, otrząsnąłem się, bo zacząłem się w nie wpatrywać i złapałem tzw. "zawieche". Potem był krzyk kobiety w samochodzie mówiącej o nosorożcu z boku pojazdu. ŁUP! Aż podskoczyłem, efekty kina domowego robią swoje, na ekranie było widać jak obraz szaleje, samochód musiał się przewrócić na dach, bo było widać obraz jakby kamera leżała na dachu od środka. Za nim przerwano program, głupią reklamą, widziałem jeszcze w oddali nosorożca i łapy lwa, które przeszły obok samochodu, a na końcu usłyszałem tylko krzyk jednego z pasażerów.
Odpaliłem kolejnego papierosa, poprzedni zdążył się wypalić, czekając na koniec reklamy. Niestety po reklamie nie było dalszego ciągu. Puszczono natomiast jakiś film o wędrówkach pingwinów. Włączyłem w dekoderze program na najbliższe dni i nie widziałem dalszego odcinka tego programu. Szkoda, bo chciałem się dowiedzieć co będzie dalej.
Resztę dnia spędziłem na graniu na komputerze. Kiedy położyłem się spać wciąż miałem przed oczami tego lwa i spojrzenie pełne nienawiści do tych ludzi w samochodzie. Spojrzenie, które nie dawało mi spokoju i powtarzało w głowie, że coś jest nie tak.
Następnego dnia na tym kanale podano informację o ataku zwierząt na turystów. Później było takich informacji więcej. 
Po zaledwie miesiącu nienaturalne ataki zwierząt odnotowano już w moim kraju, a po dwóch w moim regionie. Wataha wilków zaatakowała rodzinę gospodarzy w ich domu podczas wieczornej kolacji. Zabiły nie tylko rodzinę, ale i zwierzęta które były razem z nimi. Nie oszczędziły  nawet domowego królika. Sam fakt, że wtargnęły do domu był już dziwny, ale dziwniejsze było to, że zwierzęta gospodarza zostały zabite po tym jak wilki rozszarpały ludzi. Jedynie pies zagryziony był zanim nastąpił atak na ludzi. Przynajmniej tak podawały media. Dom był na uboczu, więc pobliskie miejscowości zaczęły się obawiać.
W wielu regionach tworzone były obławy na miejscowe drapieżniki, ale i na inne zwierzęta. Eksperci tłumaczyli to nieznanym wirusem, w internecie zrobiło się gorąco od komentarzy na portalach społecznościowych. Niektórzy nawet sięgali po kary boskie lub inwazje istot nadprzyrodzonych. Ja nie wierzyłem w te bzdury, ale pamiętałem spojrzenie tego lwa. Miałem odczucie jakby dokonywał zemsty i robił to z pełną świadomością. Wiedziałem, że to głupie tłumaczenie, ale miałem wrażenie, że się nie mylę.
Przez jakiś czas ataki ustały jakby natura postanowiła przemyśleć następny krok. Na chwile życie wróciło do normy. Jednak tym razem ludzie omijali zwierzęta z daleka. Nasze zoo zostało zamknięte dla odwiedzających, tylko opiekunowie zwierząt pozostali, bynajmniej ta część, która jeszcze się nie zwolniła. Tak z ekipy ponad stu osobowej pozostało tylko dziesięciu, w tym ja.
Właściciel ogrodu zoologicznego zmuszony był sprzedać okazy zwierząt, ale okazało się, że nie jest to takie proste. Większość ogrodów próbowało się pozbyć części zwierząt, wystawiając je na aukcje dla kolekcjonerów i innych ogrodów zoologicznych za śmieszne pieniądze. W końcu dał sobie spokój.
Na jednym ze spotkań pracowników oznajmił, że właściciel zoo w Niemczech zwolnił wszystkich pracowników, a potem wytruł lub zabił wszystkie zwierzęta, a następnie popełnił samobójstwo. Ludzie wariowali na tym punkcie, sklepy zoologiczne pustoszały, schroniska i azyle dla zwierząt pękały w szwach. W wiadomościach często podawano informacje o zabijaniu swoich pupili lub porzucaniu ich na pewną śmierć. Gabinety weterynaryjne miały mnóstwo zgłoszeń o uśpieniu psa czy kota ze względu na dziwne zachowanie lub ataki na ludzi, co oczywiście było kłamstwem. Jeden weterynarz wyczuwając możliwość zarobienia dodatkowej gotówki usypiał zwierzęta wbrew etyce i prawu jakie nadawano im przy tego typu sytuacjach, za co oczywiście został skazany.
Któregoś dnia podrzucono nam do zoo szczeniaki wilczaków szwajcarskich. Domyśliłem się, że ktoś nie miał serca ich zabić, a schroniska były pełne, dodatkowo te trzy szczeniaki były ubarwione jak wilki, co zresztą jest cechą charakterystyczną tej rasy, oraz karteczkę z napisem: "Znalazłem je w lesie, zaopiekujcie się tymi małymi wilczkami, ja nie dam rady. Z góry dziękuję". Zapewne ten kto je zostawił stwierdził, że nie mamy takiej wiedzy by odróżnić te szczeniaki psów od małych wilków, zwłaszcza, że 3 lata temu zdechła nam nasza para wilków. Początkowo szef kazał mi się ich pozbyć, lecz podobnie jak poprzedniemu właścicielowi, nie miałem serca tego zrobić. Po wielu namowach dało się go przekonać do trzymania ich w zoo jako psy stróżujące i maskotki zoo pod warunkiem, że będę za nich odpowiedzialny. Wraz z paroma przyjaciółmi zajęliśmy się nimi dając im nowy dom w starym legowisku wilków, który nadal pozostał pusty. Wyrosły na świetne psy choć słuchały się tylko mnie: Cień, Luna i Moon. Takie imiona dostały od nas ze względu na czas kiedy je znaleźliśmy, czyli piątkowa noc przy pełni księżyca w cieniu wielkiego dębu przy naszym parkingu.
Ataki powróciły miesiąc później. Tym razem winny był niedźwiedź, który zaatakował dwóch strażników leśnych wracających z patrolu, te stały się ich obowiązkiem od momentu ataku wilków na gospodarza i dotyczyły całą służbę leśną w całym kraju. Potem było już tylko gorzej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz